O 10 rano, w święto Matki Boskiej
Zielnej, w środku muzułmańskiego Sarajewa, było potwornie gorąco.
Ciężkie powietrze lądowało w kotlinie, w której położone jest
miasto, na szczytach gór gromadziły się ciężkie chmury.
Po trzydniowej podróży pociągami i
autobusami z Warszawy nie dało się wstać wcześniej, choć bardzo
chciałem. Nie dało się także dlatego, że w nocy, na ganku domku
wynajętego od młodego Bośniaka, spotkałem dwójkę Niemców,
którzy ochoczo częstowali winem. Do tego w samolocie udało im się
przemycić... 5 gram trawy. Gdy okazało się, że dziewczyna (Alex)
pracuje dla niemieckiego wydawnictwa publikującego książki Szczerka, a na
dodatek wie czym jest balsam Vigor, rozmów i zabawy nie było
końca. To znaczy koniec był, ale jakoś wcześnie rano. Gdy po pobudce skierowaliśmy swoje nogi po buły do sklepu okazało się, że najpopularniejszą wódką w Bośni...
jest wóda Vigor. Wygląda na to, że na Bałkanach jadą na sławie ukraińskiego trunku.
W mieście właśnie odbywał się
Międzynarodowy Festiwal Filmowy. Głównym tematem imprezy, miałem wrażenie, były prawa
człowieka i wojna. Nie dziwne to wcale biorąc pod uwagę wojenną sławę Sarajewa. Ale nas (to znaczy mnie, i panią K.) nie ciągnęło do
plenerowego kina, bo tuż obok chaty zaczynał się świat tak
ciekawy, że starczał za wszystkie obrazy.
Na
Baščaršiji
– największym sarajewskim targu w centrum miasta - oszaleć można
było od nadmiaru bodźców. Przez woń baraniego mięsa przebijały się
środkiem targowiska tramwaje, w środku placu kotłowało się od
kultur, słów, wyznań, barw, tandety, zapachu kawy, dymu z nargilli i słodyczy.
Nozdrza pełne wszystkiego i jeszcze więcej.
Od
głównego placu targowiska poszliśmy w jedną z uliczek w lewo.
Trafiliśmy na dziesiątki kramów. Nie jakieś tam budy-blaszaki,
jakie kiedyś były przy ulicy Wolności w Słupsku, tylko murowane,
zadaszone dachówką domki, niektóre spokojnie kilkusetletnie. Poza
charakterystycznymi imbrykami do parzenia kawy, głównym
sprzedawanym w tej części bazaru towarem były zdobione ręcznie
łuski od pocisków, które spadały na miasto od momentu kiedy
kończyłem zerówkę (wiosna 1992) do momentu gdy pierwszy raz
porządnie skleiłem i pomalowałem plastikowy model Messerschmitta
109 (październik 1995), a w Słupsku skasowano ostatnie poradzieckie
trolejbusy. Rękodzielnicy z Sarajewa budowali z nich małe samoloty, czołgi, długopisy...
Naturalne
źródło łusek chyba już jednak powoli wysychało, bo część nie
przypominała tych od AK47, ani od innej broni popularnej
na Bałkanach. Być może same łuski robiono gdzieś w Chinach. Może to i lepiej. Chyba nie chciałbym zobaczyć jak
jakiś dzieciak bawi się samolocikiem z łusek od pocisku, który
miał szansę trafić kogoś z 10 tysięcy ludzi, którzy w Sarajewie, podczas
oblężenia, zginęli.
Powlekliśmy
się przez kolejne bazarowe korsa, obok straganów ze słodkimi
lukumi i z ultrasłodką baklawą, to z kolei z pieczonym mięchem
albo z kobiecą modą świata Islamu. Tych ostatnich było sporo. W zależności
od potrzeby można było sobie nabyć elegancki hidżab, jeśli
mężczyzna, kraj lub kultura łaskawie pozwalała na okrycie jedynie
włosów, lub czador, zakrywający większość ciała kobiety oddanej bezgranicznie Allahowi i panu swemu ziemskiemu.
Zainteresowanie było spore.
Widać i słychać było, że część muzułmanów
pochodziła z Turcji i krajów Arabskich, co nie dziwi, bo Bośnia
jest dość atrakcyjnym i tanim krajem nie tylko dla Polaków, ale
też dla turystów z Turcji i Bliskiego Wschodu, którzy w dodatku mogą tu
poczuć się trochę jak u siebie. Pogłoski o powszechnym
rozprzestrzenianiu się tu radykalnego ruchu alawickiego traktowałbym
z dużą rezerwą, choć pewne jest, że kilkuset radykalnych
Bośniaków pojechało walczyć do Syrii i Iraku w organizacjach
bojowych kojarzonych z Państwem Islamskim. Z drugiej strony - chyba więcej ich pojechało z Belgii, czy Francji.
Zaraz
przy krańcach bazaru można było iść w stronę miejsca, gdzie
Gavrilo Pricip zastrzelił następce tronu Austro-Węgier Franciszka
Ferdynanda, co było bezpośrednią przyczyną rozpętania I wojny
światowej, w której życie straciło około 17 milionów ludzi.
(Bardzo prawdopodobne, że Princip został opłacony przez Niemców,
którzy parli do wojny z Serbią, o czym pisał już wiele lat temu
Wołoszański, a co do niedawna uważano za wymysł pieniaczy,
opowiada o tym pięknie film „Sarajevo”). Można też było
wybrać się na targ Markale, gdzie 5 lutego 1994 roku spadły
pociski moździerzowe, które zabrały na tamten świat 67 osób
natychmiast, a parędziesiąt osób trochę potem.
– Sprzedawałem tego dnia rzepę. Na targu były setki ludzi. Podszedł do mnie człowiek. Chciał kilogram. Odwróciłem się, by mu ją dać. Usłyszałem niewiarygodną eksplozję. Gdy na niego spojrzałem, już nie żył. Targ przypominał rzeźnię. Wszędzie krew, kawałki ciał, wrzask ludzi wzywających pomoc. Ja też zostałem ranny. Upadłem po chwili. Odłamki raniły mnie w ramię i udo. Nigdy mi ich nie wyjęli – mówił po latach Selver Żulczić, świadek masakry. Do dziś nie wiadomo czy targowisko zbombardowali Serbowie, czy może jednak, jest taka opcja, zrobiła to, broniąca miasta... bośniacka armia.
– Sprzedawałem tego dnia rzepę. Na targu były setki ludzi. Podszedł do mnie człowiek. Chciał kilogram. Odwróciłem się, by mu ją dać. Usłyszałem niewiarygodną eksplozję. Gdy na niego spojrzałem, już nie żył. Targ przypominał rzeźnię. Wszędzie krew, kawałki ciał, wrzask ludzi wzywających pomoc. Ja też zostałem ranny. Upadłem po chwili. Odłamki raniły mnie w ramię i udo. Nigdy mi ich nie wyjęli – mówił po latach Selver Żulczić, świadek masakry. Do dziś nie wiadomo czy targowisko zbombardowali Serbowie, czy może jednak, jest taka opcja, zrobiła to, broniąca miasta... bośniacka armia.
Wybraliśmy
opcję trzecią i znaleźliśmy się w zupełnie wyjątkowym Muzeum
Zbrodni Przeciwko Ludzkości i Ludobójstwa, chcąc pozostać w
temacie mordów i zagłady. Poświęcono je najbardziej krwawym
wydarzeniom z wojny na Bałkanach w latach 1992 – 1995, a
konkretnie – w zasadzie wyłącznie zbrodniom, które bośniaccy
Serbowie dokonali na muzułmanach w tych latach. W pomieszczeniach
urządzonych w sporym mieszkaniu starej kamienicy można było
obejrzeć na przykład kij bejsbolowy, którym tłuczono na śmierć
ludzi z powodu ich imienia, nazwiska, lub wyznania. Był też nieco
tandetny model obozu koncentracyjnego, albo filmy z obozów
koncentracyjnych, jakie urządzano dla Bośniaków na północy
dzisiejszej Bośni i Hercegowiny. Były podziurawione przez kule
koszulki, liczne dokumenty ofiar, potworne zdjęcia dokumentujące masakry, bo w tej wojnie ewidentnie nie przykładano się za bardzo do maskowania mordów. Nawiasem
mówiąc: gdzieś z tyłu głowy trzeba mieć jednak to, że nie
tylko Serbowie dopuszczali się potwornych zbrodni, a przynależność
do określonego narodu czy grupy religijnej nie determinuje nigdy
tego, że nie jest się (lub się jest) popieprzonym nacjonalistą i mordercą.
Polaków
to ostatnie zdanie nie dotyczy? A kto wie gdzie zaszedłby rodzimy ONR, gdyby nie
wojna z Niemcami w 1939? Kto wie o tym, patrząc na dziarskich
chłopców w mundurkach, że członkowie tej faszystowskiej
organizacji ukochali sobie najbardziej rumuńską Żelazną Gwardie,
a ta już przed II wojną światową odpowiedzialna była za
spektakularne morderstwa? Że tuż po jej rozpoczęciu brała udział
w zbrodniach, której nie powstydziłyby się jednostki SS Totenkopf?
Poszliśmy
dalej obserwując trochę jak działa Sarajewo po 23 latach od
ostatniej wojny. Jakoś działał. Po ulicach jeździły tramwaje, z
których część pamiętała lata 60-te i 70-te. Były wśród nich
prawdziwe rarytasy, takie jak sprowadzone z tureckiej Konyi Duwagi
GT8, były Tatry K2 z lat 70-tych, które wyglądały tak, jakby
cudem jakimś przetrwały wojnę. W sklepach trwały już promocję
na plecaki, z okazji „Akcji Szkoła”. Sarajewo nie wyglądało wcale
gorzej niż przeciętnie zamożne miasto w Polsce, na Słowacji, czy
w Rumunii. Skutki długoletniego upadku bardziej odczuwałem kilka
miesięcy wcześniej w Zgierzu, niż w Sarajewie. Postrzelanych
budynków, świadków ostatniej wojny, w samym centrum nie było
wiele. Ławki w parku, wśród licznych grobów ofiar wojny, pozajmowane przez
bezdomnych w równym stopniu jak były w Polsce.
Gdy
po całodniowym upale pierdyknął deszcz i pioruny dotykały iglic okolicznych minaretów, to okazało się, że pod parasolkami
zlokalizowanymi pod niedziałającym funikularem w takiej samej cenie
co w Polsce jest pizza i piwo. A gdy mozolnie wspinaliśmy się na
jedno ze wzgórz po schodach poprowadzonych równolegle do kolejki,
na końcowej jej stacji wisiała kartka, że we wrześniu
zorganizowane będzie spotkanie dla mieszkańców, dotyczące
uruchomienia po latach, tego chyba najbardziej malowniczego
miejskiego środka transportu.
200
metrów od nieczynnej górnej stacji funikularu nagle kończyło się
miasto i zaczynała się wieś. Sielanka. Gdy zrywaliśmy z drzewa świeże figi, starsza kobieta, ku uciesze kilku
dzieciaków, kopnęła w krzaki zdechłą wronę albo kawkę. Trup
nie obrzydzał już przepięknego widoku na wzgórza wokół miasta,
skąd ostrzeliwano je z moździerzy. Lekko zaniedbane, ale nie głodne
dzieciaki, zaskoczone naszym widokiem, przyjaźnie nas witały po
angielsku. Znały ten język na pewno lepiej niż ja w ich wieku.
Dotarliśmy na dworzec kolejowy. Gigantyczny, pamiętający zimową Olimpiadę w Sarajewie z roku 1984, zupełnie nie
odpowiadał skali przewozów, jaka tu się odbywała. Z głównego
dworca w kraju codziennie odchodzi 10 pociągów dziennie. To
niewiele lepiej niż w Albanii, gdzie kolej znajduje się w
całkowitym upadku. Ale gorzej niż w Albanii już nigdzie nie jest
pod tym względem...
Nie
pojechaliśmy nigdzie, bo nie bardzo dało się gdziekolwiek
pojechać. Po linii kolejowej Sarajewo – Mostar, jednej z najpiękniejszej w
Europie, kursowały dwa pociągi dziennie – jeden po 7 rano, drugi
przed 17. Lokomotywy ciągnęły tu ultranowoczesne hiszpańskie
wagony, które, po tym jak je dostarczono do BiH-u, w liczbie 9
długich zestawów, stały sobie wesoło na bocznicy... przez 6 lat.
Po prostu po dostawie ktoś się kapnął, że wagonów kupionych za
67 milionów euro w zasadzie nie ma gdzie wysyłać, w tak
katastrofalnym stanie jest infrastruktura. Sprawa śmierdziała
korupcją na setki kilometrów, ale, z tego co wiem, ostatecznie
rozpłynęła się w oparach tanich fajek i wódy.
Wróciliśmy
z trochę spuszczonymi łbami i kupiliśmy kolejne bilety na
niezawodne, pościągane z austriackich garaży, autobusy. Nie zawsze przecież musi być stuk-stuk.
Na pocieszenie został kieliszeczek Raki wypity wieczorem na Baščaršiji w knajpie prowadzonej przez Nedima, na oko przed 70-tką.
Na pocieszenie został kieliszeczek Raki wypity wieczorem na Baščaršiji w knajpie prowadzonej przez Nedima, na oko przed 70-tką.
– Das
Leben ist kurz – powiedział na odchodne, gdy już wlaliśmy w siebie napój, biorąc nas za Niemców.
Tak, życie może być krótkie, zwłaszcza w Sarajewie. Ale to i tak przeurocze miasto.