Obudziłem się przed Tatarowem w
fotelu bezprzedziałowego wagonu. Za oknem mgła, więc widać było tylko nieliczne kontury wzgórz, które przeradzały
się powoli w góry. Jakbyśmy jechali do Gotham.
Potężna lokomotywa z mozołem wjeżdżała coraz wyżej i wyżej w
karpackie przestrzenie, wyrzucając z siebie przy tym wielkie chmury spalin.
Po przesunięciu kotaro-firany wpadłem do barowego. Zamówiłem czipsy z chleba i piwo. Szef baru, prowadzący leniwie rozmowę ze swoim kumplem, chciał już dociągnąć do końca trasy i chyba nie spodziewał się jeszcze zamówień. Przyniósł jednak to, o co poprosiłem, mieląc w zębach resztki wielkanocnej babki.
Pochodził z Charkowa, tam gdzie zaczynał bieg pociąg. Chciał gadać. Pytał o zarobki w Polsce, o to, czy w Polsce poznałem może jego znajomych z rodzinnego miasta i czy praca jego rodaków jeszcze się u nas opłaca.
– Gdyby nie korupcja, może i u nas
byłoby dobrze, ale teraz naszym szefem będzie komik, może więc
być tylko jeszcze ciekawiej – mówił, odnosząc się do wyboru
Wołodymyra Zełeńskiego, którego tydzień wcześniej miliony Ukraińców wybrało na swojego prezydenta.
Wspominał o licznych przypadkach
operacji, których nie dało się wykonać w ukraińskich szpitalach
bez łapówki dla lekarzy. O studentach, którzy nie mogli
zaliczyć roku bez setek hrywien włożonych w indeks. Znałem dobrze te historie. Parę lat temu o
wszystkich słyszałem od koleżanki ze Lwowa, która, także z powodu uczelnianej korupcji, przestawiła się na studia w Polsce. Jej ojciec, technik dentystyczny, także był już w Polsce.
– A na BAMie byłeś? – zapytał zmieniając temat. Widział, że kolejowa trasa pośród gór, z wodospadami
prowadzącymi wodę do Prutu a potem Cisy na wyciągnięcie ręki od wagonu,
robi na mnie wrażenie.
Nie, na Bajkalsko-Amurskiej Magistrali nie byłem. Ale szef baru tego pociągu jeździł tą trasą przez 10 lat. BAM – mniej znany brat słynnej Kolei Transsyberyjskiej.
Nie, na Bajkalsko-Amurskiej Magistrali nie byłem. Ale szef baru tego pociągu jeździł tą trasą przez 10 lat. BAM – mniej znany brat słynnej Kolei Transsyberyjskiej.
– Jedź tam. Przez 20 lat pracy na
kolei nie widziałem niczego podobnego – polecił i dopijając
piwo przegryzane ciastem z sentymentem wspominał tajgę i
gigantyczne syberyjskie rzeki, gdzie istnienie kolei jest cudem, ale przede wszystkim efektem tytanicznej pracy więźniów politycznych i drugowojennych brańców Związku Radzieckiego.
Mój rozmówca przez kilka lat, zanim stosunki ukraińsko-rosyjskie zaczęto eufemistycznie określać mianem trudnych, przemierzał BAM tydzień po tygodniu. Nazwy stacji pośrednich znał na pamięć, a najlepiej wspominał te odcinki, gdzie linia prowadziła wzdłuż Bajkału.
Mój rozmówca przez kilka lat, zanim stosunki ukraińsko-rosyjskie zaczęto eufemistycznie określać mianem trudnych, przemierzał BAM tydzień po tygodniu. Nazwy stacji pośrednich znał na pamięć, a najlepiej wspominał te odcinki, gdzie linia prowadziła wzdłuż Bajkału.
– To jest,
człowieku, magia zupełna – zafascynowany opowiadał, patrząc w
oczy to mi, to swojemu koledze z restorana, który jednak chyba
pasji do kolei nie podzielał i co chwilę wbijał wzrok w spienione,
wezbrane fale licznych górskich rzek. Też na to patrzyłem, ale z
obawą, czy szaro czarna ściana wody, nie zechce zerwać mostów, po
których niezwykle leniwie poruszała się nasza bardzo długa
żelazna stonoga, prowadzona przez poradzieckiego dieslowskiego
potwora.
Gdy dojechaliśmy do Rachowa mgły
opadły. Potężne góry wyłoniły się z nicości i otoczyły stację, na
której kończyło bieg 6 pociągów dziennie i skąd dalej na
południe nie można było dojechać już nigdzie, choć tory prowadziły do Rumunii.
Wokół kopulowały bezdomne psy,
znudzeni kierowcy marszrutek dogaszali pety w kałużach. Dzwon na
węgierskim kościele, przytłumiony szumem Cisy, przypominał o
niegdysiejszych panach tej ziemi. Z budy przy dworcu dobiegał zapach
smażonych czebureków, a na pytanie o inny wkład do nich niż mięso zostałem serdecznie wyśmiany. - Że niby z czym mają być?
Przyroda i ludzie zniechęcili się tu
do udawania. Farba nie pozwalała dostatecznie
zamaskować dziur w burtach 40-letnich autobusów, które za rok
staną się autobusami 41-letnimi. Maszynista ze spalinowego giganta
chciał za obejrzenie lokomotywy „tylko”5 euro, ale skłamałem
mu, że już widziałem, bo nie miałem 5 euro. Woleliśmy przejść
się zarośniętym torowiskiem w kierunku Rumunii, gdzie znaleźliśmy
20 kopiejek z 1983 roku. Gdy je wybito, nie było mnie jeszcze na
świecie.
Owce schodziły z gór w asyście wielkich, wygłodniałych owczarkopodobnych kundli. Ich pasterze w
barze „Kooperator” zamawiali po pięćdziesiątce wódki, szybko przechylali szklanki i
motocyklami zmierzali do oddalonych od centrum niewielkiego miasta domów. Przy moście nad Cisą mijali plandekę na której wydrukowano zdjęcia tych, którzy 1000
kilometrów dalej polegli w obronie kraju, który tam w niczym nie
przypominał niczego znanego z ich huculskich wsi.