Zło, którego nie unikniesz – krótka historia o pociągu, który się zepsuł

To było tak...

Budzę się z lekka przerażony, bo we śnie ścigał mnie terminator - ten zły, z części drugiej. Zegar wskazuje trzecią w nocy. Do szóstej, bo o tej godzinie miałem zaplanowaną pobudkę, już nie mogę zasnąć. Piję wodę i czekam na atrakcje dnia.

Plan jest prosty. O 7:16 wyjeżdżam ze Słupska Zastępczą Komunikacją Autobusową Pol Regio, by o 9:09 być w Miastku i dalej jechać pociągiem do Szczecinka. Tam przesiadam się w osobowy o 10:03 do Poznania i na miejscu jestem o 13:18. Tak wiem, ZKA to zło, ale wolę jechać autobusem przez Korzybie i Kępice, niż za pomocą drutu przez Koszalin.



Jedziemy tak sobie już jakieś dwie i pół godziny, i nagle bang, pisk, prask, i zgrzyt hamulca przed przejazdem drogowym w Drzonowie, jakieś trzysta metrów przed przystankiem kolejowym. Myślę sobie, pewnie jakiś zwierzak, szkoda, ale zdarza się. Po dziesięciu minutach ruszamy, aby po pięćdziesięciu metrach znowu się zatrzymać. Tym razem pasażerowie zaczynają już się denerwować, a szczególnie pewna starsza pani, żeby nie napisać stara baba. Zaczyna mówić na tyle głośno, że słychać ją w całym wagonie:

- Biega tylko w te i z powrotem.

- Młody jest, to nie jego wina przecież. Szkoda, że mu się trafiło - wtrąca druga kobieta.

Ta pierwsza na chwilę się zamyka i nerwowo przeszukuje torebkę, w końcu znajduje w niej paczkę papierosów i zmierza w kierunku WC, po chwili jednak wychodzi stamtąd z biadoleniem na ustach:

- No nie ruszy dalej, ja pierdolę, do Bożeny na kawę mogę iść. Ona mieszka tu niedaleko. Ja pierdolę nawet zapalić nie mogę, bo alarm w kiblu się włancza.

W tym momencie dociera do mnie, że chwilowe atrakcje szybko zamieniają się w zło, a imię jego to Pol Regio. Już wiem, że planowana przesiadka w Szczecinku nie wypali.

Idę czym prędzej do konduktora i mu mówię, że przesiadka, że pięć minut mam i pytam, czy zdążymy. A on na to, że robi co może i zobaczymy, co będzie. Finalnie przez półtorej godziny biega po pociągu i gada przez telefon, że wszystko jest pod kontrolą i chyba naprawią sami. I naprawdę nie miałbym nic przeciwko ich samodzielnym staraniom, ale oni chcieli usunąć usterkę drutem, który wyciągnęli spod ziemi. Nie mają żadnych narzędzi na pokładzie. Kątem oka widzę, jak do biegu w deszczu po klucze do pobliskiego gospodarstwa, szykuje się pasażer o imieniu Marcin.

- Marcin leć ty, masz mocniejsze nogi – pada z ust kobiety z papierosem.

Marcin wraca po kwadransie z kluczem, który okazuje się nie pasować. Marcin jest mechanikiem samochodowym i przestrzelił rozmiar śruby. No cóż, zdarza się nawet najlepszym. Chwilę później tę samą trasę pokonuje maszynista i przynosi klucz typu "żabka". Wszystko zaczyna się sklejać, a ja mam nadzieję, że w Szczecinku wsiądę w IC o 11:18 i pomknę do Poznania. Jeszcze nie wiem, jak bardzo się mylę.

Siedzimy więc sobie w najlepsze i marzniemy (jest połowa marca), pasażerowie nerwowo palą papierosy i narzekają na kolej. Słychać, jak przez telefon informują, że spóźnią się do pracy lub odwołują wizyty u lekarzy, a dwoje młodych ludzi musi anulować swoje bilety do Wrocławia, bo PKP IC się na nich wypięło i zapowiedziało, że żadnego czekania na stacji w Szczecinku nie będzie.

- Klucz Bożenie oddajcie, bo wstyd będzie - dochodzi z końca wagonu.

Po godzinie jedenastej przyjeżdża autobus i zawozi nas do Szczecinka. Wystarczyłoby gdyby IC poczekał na nas około dwudziestu minut i dziesięciu pasażerów nie musiałoby oczekiwać na kolejne połączenie, które było dopiero po godzinie 14. Co ciekawe, ci czekający na stacji w Szczecinku na podróż w kierunku Słupska, nic nie wiedzą o awarii i czekają na pociąg widmo. Dopiero od nas dowiadują się, że transportu nie będzie. Widziałem, że wkurwieni wsiadają w zardzewiały PKS. Nikomu z pracowników dworca nie chce się puścić komunikatu sugerującego porażkę przewozową, a tym bardziej zorganizować ZKA. No dramat.

Wybija południe i dociera do mnie, że nie zdążę na pociąg o 17:30 z Poznania do Warszawy. Zdeterminowany idę łapać stopa. Po godzinnej próbie zatrzymania auta poddaję się i kupuję 200 ml pigwówki. Jest mi smutno i zimno.

Do Poznania docieram o 18., a miałem być o 13:18. Dalsza historia dnia jest już mniej atrakcyjna. Udaje mi się wymienić bilety na późniejszy pociąg do stolicy i podróż kończę około północy. Dodam jeszcze, że IC do największego miasta w Polsce też się spóźnił, ale tylko dwadzieścia minut, a na dworcu centralnym powitał nas Michaś z piwem na otarcie łez. Później było tylko lepiej.
Po legendarnym Barze Skorpion w Szczecinku została już tylko część szyldu i ten nędzny budynek.