Linie północne

Pomorskie szlaki kolejowe nigdy nie były zbyt gościnne. Można było na nich poczuć chłód pędzącego od morza wiatru, który przeszywał na wskroś i często potrafił zasiać niepokój, gdy wdzierał się nagle przez otwarte drzwi w składzie pociągu. Jakby coś złego miało się za chwilę wydarzyć. 

Wystarczył jeden wdech i od razu było czuć, że jesteś w EN57. Charakterystyczny zapach tej jednostki był chyba gratisem z lat 70. zakorzenionym na wieki. Nawet najdroższa modernizacja nie zdołała zabić tego nieśmiertelnego zapachu kibla zmieszanego z wonią podkładów kolejowych. Może to właśnie jest przyczyną mojej odwiecznej niechęci do Szybkiej Kolei Miejskiej. Żeby dotrzeć do Trójmiasta, wolałem dopłacić do pośpiesznego niż telepać się tym złomem. Co ciekawe jazda EN57 w barwach innej spółki w ogóle mi nie przeszkadzała. 

Bliżej zimy żegnam dni jesienne na linii numer 405, między Szczecinkiem a Słupskiem. Kiedyś przedzierała się przez ten szlak magiczna lokomotywa SU45 z piętrowymi wagonami. Momentami zdawało się, że skład nie przebije się przez drzewne tunele nad torami. Małe stacje przypominały niestety o coraz bardziej widocznej klęsce tej linii. Zapomniane, oderwane od rzeczywistości budynki, chyliły się ku upadkowi. Stały zgarbione, jakby nie były w stanie udźwignąć ciężaru swojej historii. Najbardziej lubiły tonąć w strugach deszczu i marzyć o tym, by rozpłynąć się na zawsze w baśni, której nikt nie opowiadał. Ta zaklęta kraina, po zderzeniu się pociągów w Korzybiu, nigdy już nie odzyskała swojej niepowtarzalności. Przyszło nowe w postaci szynobusów, remontu peronów i przejazdów kolejowych. 

Są takie szlaki, które prowadzą człowieka w pustkę zupełną. Koniec linii 405 znajduje się w Ustce. Zimą kursują po nim tylko dwie pary nieśmiertelnego EN57. Na stacji spotkać można nic, które wyłania się z bardzo nieprzyjemnego o tej porze roku morza. Nieokiełznane i dzikie wylewa swoje wody, jakby chciało zniszczyć okolicę. Istny raj dla pustelników, którzy umęczeni życiem chcą połechtać swoją wyimaginowaną depresję. 

Mare Balticum - tak nazywał się najbardziej luksusowy pociąg, jakim w życiu jechałem. Przytrafiło mi się, to gdy w dzieciństwie podróżowałem z rodzicami z Białogardu do Szczecina. Do tej pory pamiętam te niezwykle wygodne fotele i panią, która czytała gazetę od końca. Ten niezwykły pociąg to już niestety tylko legenda, którą stworzyło Deutsche Bahn. Obsługiwał połączenie między Berlinem a Gdynią i Olsztynem, przez Szczecin i Słupsk. Koszalina nie wymieniam, bo to nie ma sensu. Koniec nadszedł w końcówce latach 90. Teraz po niespełna dwudziestu latach, namiastką tamtego dobrodziejstwa nic się nie stało. 

Północne szlaki zawsze wydawały mi się opowieściami, przez które płynie rzeka samotności. Zwłaszcza po sezonie, gdy zamierają wszystkie kurorty. Jakby strach wymykał się spod kontroli i paraliżował domy, sklepy i knajpy. Z przyklejonym nosem do szyby oglądam krajobraz, który uporczywie się nie zmienia. Mimo wszystko lubię te pomorskie dolegliwości, a szczególnie gdy w pustym wagonie oprócz stukotu kół, słychać rozbijający się o pociąg deszcz z wiatrem.

słupsk en57 skm