Zanim metalowe cielsko różowego
Airbusa wypluło nas na płycie lotniska w Prisztinie, oglądałem przestrzeń przez mikroskopijne okienko przy siedzeniu 18A.
Szare, niezwykle
wysokie wierzchołki Gór Przeklętych, nasuwały się na siebie i było ich
nieskończenie wiele. Surowość i dzikość tych gór robiła wielkie
wrażenie nawet (zwłaszcza?) z powietrza.
Słońce, na bezchmurnym niebie, świeciło
od południa w taki sposób, że widziałem przesuwający się po
dwutysięcznikach cień odrzutowca. Cień wysokozaawansowanej
technologii w przestrzeni, w której jeszcze kilka lat wcześniej, górale dla własnego bezpieczeństwa nie rozstawali się
kałasznikowami. A podstawą gospodarki był wypas owiec, produkcja
sera i mleka i przemyt broni.
***
Lotnisko w Prisztinie szokowało.„The
main airport of Kosovo”.
To była góra aluminium i szkła. Jakby
przygotowano je zawczasu na olimpiadę, albo chociaż na jakieś
paneuropejskie mistrzostwa. W czym? Nie mam pojęcia.
Bo jak tu
rozegrać taki na przykład mecz z Serbią czy Rosją, która wciąż
ma problem z uznaniem niezależności Kosowa? I najchętniej zrobiłaby
z tym lotniskiem to, co zrobiła z lotniskiem w ukraińskim Donbasie
w dwa lata po tym jak skończyło się Euro 2012. Czyli zrównana je
z ziemią.
Na razie jednak wszystko błyszczało, gotowe na przyjęcie
tych kilkunastu lotów dziennie.
***
Z lotniska do odległej o 15 kilometrów
stolicy podobno jeździł jakiś autobus. Ale nie byliśmy pewni, czy
chcemy do Prisztiny i nie byliśmy pewni czy chcemy tam dotrzeć autobusem.
Na
wyciągnięty w proszalnym geście kciuk zareagował po pięciu sekundach i 20 setnych uśmiechnięty od ucha do ucha
kierowca starego mercedesa. W środku swojsko pachniało fajkami i
wytartą skórą, która przyjęła w siebie pot tysiąca ludzi wielu
narodowości, których gościło to leciwe auto, zanim znalazło się na emeryturze w Kosowie.
50-latek mówił trochę w języku
producenta auta, więc zdołałem dowiedzieć się, że z sześciorga
rodzeństwa on jeden został w Kosowie. Reszta zaś rozjechała się
do Niemiec, Szwajcarii, Włoch, a wszyscy mają co najmniej trójkę
dzieci...
Szybko zorientowaliśmy się, że to bardzo popularny schemat w Kosowie. Każdy, kto tylko miał głowę na karku, uciekł stąd jak najdalej, utrzymując przy okazji rodziców za zarobione na zachodzie euro. Żeby nie komplikować życia za bardzo, tu także, jako obowiązującą walutę, wprowadzono euro.
Szybko zorientowaliśmy się, że to bardzo popularny schemat w Kosowie. Każdy, kto tylko miał głowę na karku, uciekł stąd jak najdalej, utrzymując przy okazji rodziców za zarobione na zachodzie euro. Żeby nie komplikować życia za bardzo, tu także, jako obowiązującą walutę, wprowadzono euro.
Młodzi wracali tu jedynie na swoje
własne śluby. Aby zrobić przyjemność pozostałej w kraju
rodzinie i spotkać się z tymi, którym nie udało się wyjechać.
Kilkanaście razy w roku półmartwe wioski, gdy wypożyczone mercedesy z przyciemnianymi
szybami wypuszczały z siebie młode pary.
W gościńcach pośród pól, wynędzniałych krów i postrzelanych po ostatniej wojnie domów, na chwilę zapominano o rzeczywistości we wnętrzach pełnych gipsu, kolumn. Przy dźwiękach bałkanoidalnych umcyków.
W gościńcach pośród pól, wynędzniałych krów i postrzelanych po ostatniej wojnie domów, na chwilę zapominano o rzeczywistości we wnętrzach pełnych gipsu, kolumn. Przy dźwiękach bałkanoidalnych umcyków.
***
Złapanie kolejnego stopa w drodze do
Peje, ze składowiska mebli ogrodowych, zajęło nam chyba całe trzy
minuty. Chciałbym napisać, że słońce prażyło skórę i że żar
lał się z nieba, bo lubię tak pisać i tak rzeczywiście było,
ale nie miało to większego znaczenia.
Bo za chwilę siedzieliśmy w
środku klimatyzowanego, terenowego auta, pełnego gratów. Jego
kierowca miał 28 lat i wiele do powiedzenia. Dystans skracał jego
doskonały angielski, o co w tej części Europy, raczej trudno.
Był żołnierzem utworzonej zaledwie
kilka miesięcy wcześniej armii kosowskiej, złożonej z
funkcjonariuszy miejscowych sił bezpieczeństwa i policji. Możliwość
posiadania stałej pracy szybko stała się bardzo atrakcyjną opcją
dla mężczyzn w jego wieku. Państwo nie dawało bowiem wiele więcej
możliwości stabilnego zarobku. Teraz, terenówką wiózł do pralni
kilkanaście olbrzymich worków z mundurami.
***
Czy bezpiecznie jest być żołnierzem
w państwie, które nie przez wszystkie kraje jest uznawane, a sam
fakt powołania armii Kosowa budzi międzynarodowe kontrowersje?
„Bardzo bezpiecznie” – odpowiedział.
Ale raczej miał na myśli to, że może tu pracować i dostawać stałą pensję. No i legalnie mieć broń, chociaż posiadanie jej nielegalnie nie stanowiło tak do końca problemu.
Ale raczej miał na myśli to, że może tu pracować i dostawać stałą pensję. No i legalnie mieć broń, chociaż posiadanie jej nielegalnie nie stanowiło tak do końca problemu.
Pytał dokąd wybieramy się po spędzeniu
zaplanowanych przez nas kilku dni w Kosowie. Odpowiedziałem, że do
Albanii, a konkretnie do Szkodry. To po drugiej strony granicy, po drugiej stronie
gór.
– Znam bardzo dobrze Szkodrę.
Trafiłem tam, gdy miałem 8 czy 9 lat. Jako uchodźca. Tu nie dało
się żyć. Wojna, mnóstwo trupów, wioski płonęły jedna
po drugiej. Pamiętam wszystko – mówił. Opowiadał o konflikcie, który ja, jako
nastolatek, oglądałem na szklanym ekranie
w programach Waldemara Milewicza. Wówczas Kosowo wydawało mi się tak odległe jak Malediwy.
Pytałem o Serbów. I o to, czy jacyś jeszcze tu mieszkają. I o to też, czy ma wśród nich znajomych.
Pytałem o Serbów. I o to, czy jacyś jeszcze tu mieszkają. I o to też, czy ma wśród nich znajomych.
– Są. Żyjemy obok siebie. Ale nie
mam między nimi przyjaciół. Widziałem za wiele – krótko
podsumował.
A mi przypomniały się relację Serbów, którzy to
samo mówili o Albańczykach (lub, jak kto woli, o Kosowarach).
Większość z nich opuściła Kosowo w konsekwencji wojny, z których Serbowie nie wyszli zwycięsko. Pomyślałem, że pamięć jest, tak na chujowy sposób, uniwersalna.
***
Facet był przemiły. Wkrótce mieliśmy
się przekonać, że to nie żadna kurtuazja i nie jednostkowy przypadek. Jeśli ktoś zabierał
cię w Kosowie na stopa, to miałeś się czuć dobrze. Mogłeś więc
palić z kierowcami ich fajki, byłeś zapraszany na kawę, albo
chociaż na energetyka. Kosowarzy przypominali Ci czym jest
gościnność i szacunek do drugiego człowieka. W tym konkretnym
przypadku – do nas.
Zostawił nas przy stacji kolejowej w
Peje. Po serbsku byłoby to miasto Peć, choć w tym języku, wbrew
temu co mówił żołnierz, mówią tu już tylko prawosławne
siostry z XII-wiecznego monastyru ochranianego przez policjantów z
maszynową bronią.
***
Poszliśmy szukać mieszkania, które
rezerwowaliśmy za jakieś naprawdę śmieszne pieniądze. W standardzie, który przerastał daleko nasze oczekiwania. Za rękę, przez
podwórka, prowadzili nas miejscowi, dla których, bez wyjątku,
byliśmy gośćmi.
Znaleźliśmy.
W domu nie było gospodarza, bo akurat brał ślub, więc chatę otworzyli nam jacyś ludzie z podwórka.
W domu nie było gospodarza, bo akurat brał ślub, więc chatę otworzyli nam jacyś ludzie z podwórka.
Następnego
dnia rano gospodarz też się nie pojawił. „Zostawcie gdzieś
pieniądze” – napisał tylko. Nie pozostało nic innego, jak złożyć
mu życzenia, z okazji wkroczenia w nowy etap życia, za pośrednictwem
smsa.
W mieście otoczonym gigantycznymi
górami mijaliśmy kebabczarnie, sklepiki z
tysiącami gatunków orzechów w polewie i bez niej, liczne kawiarnie, od zapachu z których można było oszaleć.
W środku miasta jak UFO sterczał arcyciekawy brutalistycznym budyn, który sprawiła Kosowu, bardzo niegdysiejsza, Jugosławia.
Niedaleko, w nieco hipsterskiej
knajpie, w której przesiadywali dawniej żołnierze sił pokojowych
KFOR, makarony były chyba lepsze niż we Włoszech, a wino nieprzyzwoicie tanie.
Na niewielkim, ogrodzonym płotem boisku, odbywał się więc
wyborczy jednej z partii. Za 7 dni miały odbyć się w
Kosowie wybory parlamentarne. Ludzie byli wyraźnie zainteresowani
wydarzeniem i aktywnie brali w nim udział. Mnie tez próbowano
zachęcić sprawą, ale szybko wyszło, że nie znam albańskiego.
Momentalnie znalazły się obok
mnie dziewczyny, które postanowiły wytłumaczyć mi z pomocą google translatora, o co w tym wszystkim chodzi.
A ten wypluwał mi po angielsku kogo dziś mogę tu zobaczyć. Czy mogę wnieść
aparat? "Tak!" Czy wiedzą, że jestem dziennikarzem? "Zapraszamy,
przyjdź i posłuchaj o tym jak zmieni się Kosowo z naszym nowym premierem" – wyświetliły
na ekranie Iphona. Jedynie chwilę patrzyłem na ten spektakl,
niewiele, poza entuzjazmem gawiedzi, z niego rozumiejąc.
***
Wolałem jeszcze raz przejść przez
senną pod wieczór czarsziję, gdzie nieliczni mężczyźni, bez
swoich żon, palili shishę albo tanie fajki i zajadali baraninę.
Chciałem posiedzieć na dworcu wśród setek plastikowych jednorazówek,
puszek, resztek gazet, łupin słonecznika rozścielonych jak dywany i spleśniałych owoców porozrzucanych między podkładami. Wśród dzieciaków, które nie
chciały ode mnie nic więcej, poza zbiciem piątki.
Słońce grzało zbocza Gór
Przeklętych swoimi ostatnimi tego dnia, pomarańczowymi promieniami.
W mieście cichła wyborcza wrzawa. Na peron wtoczył się jeden z
dwóch pociągów uruchamianych między stolicą kraju a
Peje.
Wagony pamiętały służbę pomiędzy Monachium a miasteczkiem Platting tuż przy granicy z Czechami, które słynie z tego, że jest tam Muzeum Świętego Jana Nepomucena, do którego katolicy uciekają się na wypadek powodzi (to wyczytałem w google). Kolejarze cieszyli się, że robię zdjęcia ich pociągom.
Wagony pamiętały służbę pomiędzy Monachium a miasteczkiem Platting tuż przy granicy z Czechami, które słynie z tego, że jest tam Muzeum Świętego Jana Nepomucena, do którego katolicy uciekają się na wypadek powodzi (to wyczytałem w google). Kolejarze cieszyli się, że robię zdjęcia ich pociągom.
Po raz ostatni tego dnia muezini
jednocześnie z kilku minaretów wezwali na modlitwę. W tanim winie
Bodrumi i Vjeter („Stara Piwnica”) po raz kolejny korek pękł na
pół, krusząc się do wewnątrz butelki. Niewiele to zmieniło, bo i tak było one podłe.
Pasterze sprowadzali z góry tysiące owiec blokując kompletnie ruch aut w mieście. Razem z owcami do miasta o zmroku zszedł ciepły wiatr.
Pasterze sprowadzali z góry tysiące owiec blokując kompletnie ruch aut w mieście. Razem z owcami do miasta o zmroku zszedł ciepły wiatr.
Następnego dnia miałem zobaczyć
Prizren i zakochać się w nim bez pamięci. Może Wam kiedyś o tym
opowiem. Na razie jeszcze nie umiem. Pokażę Wam tylko zdjęcie.