Jedenastka

Nim na przystanek pod gminą podjechała czerwono-biała, czasem pomarańczowa lub oklejona reklamą śmierć marki Ikarus, trzeba było wywalczyć swoje miejsce na przystanku. Chętnych na podróż do powiatowego miasta Słupska porannym kursem parę minut po siódmej było wielu. Zazwyczaj wsiadałem na ostatnim przystanku we wsi i w autobusie nie było już gdzie szpilki wetknąć. Szczególnie zimą było źle, bo nie dość, że zimno na zewnątrz, upalnie w środku. Jechało się tak przyklejonym do ściany, drzwi, okna lub innego cierpiętnika przez około trzydzieści minut. Zdarzało się, że w Głobinie w ubite ubijali się kolejni pasażerowie. I później, jak sardynki w puszcze wypatrywaliśmy przystanku na ulicy Westerplatte w mieście biznesu i rekreacji.


Droga z Dębnicy Kaszubskiej do oddalonego o dwanaście kilometrów Słupska była dziurawa i wąska. A może to tylko złudzenie, bo na środku jezdni nie było wymalowanych przerywanych lub ciągłych podwójnych pasów. Było na niej dość pusto o każdej porze dnia i nocy. Na poboczach rosły drzewa, które czasem odsłaniały pola po horyzont, a tuż przed Głobinem można było zauważyć wojskową stację radarową, która od zawsze stanowiła problem dla okolicznych mieszkańców ze względu na wysokie promieniowanie elektromagnetyczne i brak zabezpieczeń w postaci siatki ochronnej.


Z czasem MZK postanowiło wymieniać przestarzały tabor i pierwsze niskopodłogowe przegubowe autobusy zaczęły jeździć po Słupsku. Prawdziwym wydarzeniem było, jednak gdy taki autobus wyruszył na trasę linii 11. Miałem wrażenie, że tak nowy pojazd nie jest w stanie wpisać się w krajobraz wsi. I, mimo że nie podobało mi się nowoczesne, to miło było jechać wieczornym kursem z miasta w cieple i ciszy w wygodnym fotelu.


We wrześniu przychodził czas grzybiarzy. Nie wiedzieć czemu popularnym kierunkiem wśród nich był las nieopodal ulicy Zajęczej. Pełni optymizmu, ale z pustymi wiadrami mieszkańcy Słupska przyjeżdżali zdezelowanym Ikarusem i rozchodzili się po lesie. Już na pętli autobusowej słychać było trzask otwieranej Tatry w puszcze lub chrząknięcie zakrętki od ćwiartki. To tak na dobry początek - zdawało się zobaczyć w ich oczach wytłumaczenie porannego pijaństwa. Rozumiałem to, bo we wrześniu chłodnawo bywa. Wracali wczesnym popołudniem z koszami wypełnionym owocami runa leśnego. Niektórzy przysypiali, niektórzy komentowali zebrane okazy, a jeszcze inni patrzyli pustym wzrokiem w okno. Śmierdziało mocno.


Przez bardzo długi czas 11-stki startowały z pętli przy ulicy Dmowskiego w Słupsku i będąc tam odpowiednio wcześnie, można było wybrać sobie miejsce siedzące. W 2003 roku otwarto pętlę dla autobusów podmiejskich przy Kauflandzie. Tym sposobem skończyła się szansa na miejsce siedzące w godzinach szczytu. Początkowy przystanek w centrum miasta sprawił, że kanaszki (tak potocznie była nazywana 11 przez mieszkańców DK) na starcie odjeżdżały wypchane po brzegi. Ogólnie rzecz biorąc jazda na pokładzie jedenastki kojarzy mi się z wieczną walką o miejsce.


Trochę pourywane te wątki, właściwie wycinki wspomnień od lat najmłodszych do mojego ćwierćwiecza. Pewnie za jakiś czas przypomni mi się coś jeszcze. Linii 11 już nie ma. Zastąpiła ją 211 i obsługiwana jest przez PKS, ale to już inna historia.


Autobus linii 211 na przystanku pod gminą w DK. Grudzień 2022.