Wysiadłem z autobusu ze Szczecina w Berlinie, na
Alexanderplatz. Piękna letnia aura, którą w połowie września przywiozłem z Polski, zamieniła się nagle w listopadową przemoc deszczowo-wietrzna i nie ma co łudzić się - że to jakoś
nas minie. Nie minie, a jeszcze tak dopieprzy, że w kwietniu zawyjemy w
błaganiu o plus 5.
W popłochu zakładałem na siebie bluzę z kapturem, kurtkę,
długie spodnie i przez te parę sekund po gaciach smagał mnie deszcze i wiatr.
Zaś naprzeciwko mnie, za szybą, w poenerdowskim budynku przypominającym nic kontra nic, dziewczęta
w przykrótkich sukienkach tańczyły kankana w knajpie udającej paryskie Moulin
Rouge. Tak naprzeciw (gegen) pogodzie i niemieckiemu sztywniactwu.
Wtem zjawił się pan. Pan pytał, czy mówię po angielsku. No,
mówię trochę. A czy wiem, skąd odjedzie stąd autobus do Pragi o 3 w nocy? Tak,
wiem, ale jest 21. Idźmy do knajpy.
Deniz ma 32 lata, jest Turkiem i mieszka jeszcze w Stambule.
Morze (Deniz po turecku oznacza morze) zajmuję się analizą porównawczą języka
tureckiego (w różnych odmianach) z językiem Kurdów i innymi językami
bliskowschodnimi. A że państwo tureckie pod rządami pana Erdogana nie lubi ani
Kurdów, ani obiektywnych naukowców i dziennikarzy, a w zasadzie nie lubi też
nikogo, kto nie lubi Erdogana, Deniz ma przejebane.
- W zasadzie decyzja o wyjeździe jest już podjęta. Tego co
kocham nie da się robić w Turcji. To jest chore, bo jestem Turkiem. Erdogan wsadził do więzienia tysiące
niezależnych dziennikarzy, zaczyna wsadzać pracowników naukowych – mówił Deniz
i opowiadał o możliwych kierunkach emigracji. To znaczy kierunek był jeden i to
były Niemcy, natomiast miasta do wyboru były różne. Ze trzy wymienił.
– Jak tak dalej pójdzie to zostaniemy w czołówce posiadania
w dupie praw wszelakich razem z Wami i Węgrami. Polska, Węgry, Turcja… –
powiedziałem.
– Ja Wam tego nie życzę. Polska, to taki fajny kraj –
powiedział Deniz o karnacji jaśniejszej niż skóra matki każdego z moich kumpli.
I opowiadał, że Turcja to też fajny kraj.
- Ajbeliwju – powiedziałem. Wierzyłem, choć nigdy nie byłem.
xxx
Dzień wcześniej w Słupsku rozmawiałem z przygodnie poznanym
gościem. Opowiadałem o Hanowerze, w którym kilka dni wcześniej spałem w
fatalnych warunkach (tu informacja dodatkowa: Wiedzieć trzeba, że plaża, ławka,
pociąg TLK i smród nie są mi straszne, ale upierdolony prysznic i kał co spływa
w rurach obok twojej głowy od sąsiada nad Tobą, to już fo pa, kiedy się za to
płaci grube pieniądze). Apartament był prowadzony przez Turka, ale syf w nim
robili Polacy – gastarbaiterzy od budowlanki - o czym świadczyły przechodzące
przez ściany kurwy, smród spalonego kurczaka, porozrzucane pety z Polski, a
wreszcie osobiste spotkanie. Ale zdążyłem tylko powiedzieć, że chata
wynajmowana przez Turka, próbując dojść do puenty o Polakach, gdy mi przerwano.
- Wiadomo. Brudasy – taką usłyszałem puentę.
- To Polacy ten syf robili – powiedziałem. Tu chwila
namysłu.
- …Ale nie wszyscy tacy są! – usłyszałem.
- Ale za to wszyscy Turcy to brudasy – pomyślałem z ironią.
Pomyślałem, bo dalsza dyskusja nie miała sensu. Nie wolno tak uderzać w białego
Polaka… Poza tym Deniz wciąż uważa, że Polska to „taki fajny kraj”, a Polacy
gdzieś skrywają swoje patologiczne sympatię, bo Turcja to drugi
najpopularniejszy kierunek ich zorganizowanych podróży.